Wczoraj koło dziesiątej robiąc przeglądy rodzinek, nagle zaczęła roić się moja najsilniejsza rodzina. Oczywiście plułem sobie w brodę że nie zacząłem od niej. Po chwili pszczoły uwiązały się ponad dwadzieścia metrów zawiązując dwa klemby
Pierwszy widoczny drugi po lewej w liściach ledwo widoczny.
Hm- dziwne przecież zielona matka z tego ula miała podcięte skrzydełko. Po chwili znajduję ją w trawie (zrobiłem dla niej szybki odkladzik z innej rodziny). Później robię przegląd maciezaka i znajduje dwa wygryzione mateczniki i kilka czekających w kolejce zostawiłem dwa resztę usunąłem.
Po trzynastej roje wisiały dalej, zaczął padać deszcz a ja musiałem jechać do pracy. Pogoda była okropna wiało, padało prawie całą noc dziś rano wziąłem rojnice i piłę (drzewo w moim lasku a żeby wejść o wiele za wysoko, pewnie i tak by nic z tego nie było ale co szkodzi spróbować)
Na miejscu okazało się że jednego już niema a drugi się właśnie rozlatuje...
Idę na pasiekę a tam
Maciezak
I jeszcze jeden ul ze słaba rodzinką
Było wcześnie rano przy innych rodzinach ruch prawie zerowy
-Jak ocenili byście tą sytuację?
- Co zrobić z maciezakiem w którym zostały dwa mateczniki rojowe.
Jutro załamanie pogody u mnie i raczej już nie pogrzebie a dziś wypadało by im nie przeszkadzać.?